Kolekcja strojów

Kalendarz wydarzeń

Listopad 2024
P W Ś C Pt S N
28 29 30 31 1 2 3
4 5 6 7 8 9 10
11 12 13 14 15 16 17
18 19 20 21 22 23 24
25 26 27 28 29 30 1

ARTYKUŁ: ONET PODRÓZE 2009

 onet podroze

W oko­li­cach Zło­to­ryi dro­go­cen­ne dro­bin­ki można zna­leźć nawet w kre­to­wi­sku. Po­szu­ki­wa­cze prze­my­wa­ją­cy zło­to­no­śne pia­ski wy­do­by­wa­ją ok. 0,5 kg krusz­cu rocz­nie, ale wiel­kie sa­mo­rod­ki wciąż cze­ka­ją na swo­ich od­kryw­ców. Bo w to, że ktoś kie­dyś znaj­dzie nad Ka­cza­wą brył­kę złota o wiel­ko­ści pię­ści, nikt nie wątpi. Do Ka­cza­wy na pewno nie wej­dzie­my. Po ostat­nich desz­czach wez­bra­ła tak, że nurt po­rwał­by nie tylko płucz­nię, ale pew­nie także i nas. Idzie­my nad mały zalew. Ko­pa­cze wy­cią­ga­ją ło­pa­ty, miski i fiol­ki, do któ­rych mają tra­fić dro­go­cen­ne okru­chy. Za­kła­da­my wo­de­ry, dwie ło­pa­ty wy­bra­ne­go nie­da­le­ko brze­gu pia­chu lą­du­ją w mojej misce, opie­ku­ją­ca się pi­sklę­ta­mi kacz­ka nie spusz­cza nas z oczu.

foto1

- Na po­cząt­ku trze­ba mocno, a póź­niej de­li­kat­nie. Od­wrot­nie niż z ko­bie­tą - śmie­je się Roman Drozd, po­ka­zu­jąc, jak ob­cho­dzić się z miską. Złota szuka od 15 lat, w ciągu kilku minut po­tra­fi prze­płu­kać 20 kg pia­sku. Mnie prze­płu­ka­nie dwóch ki­lo­gra­mów za­bie­ra bli­sko kwa­drans. W teo­rii wy­glą­da to tak: trzy­ma­jąc miskę równo z taflą wody trze­ba za­mie­nić piach w za­wie­si­nę, a potem okręż­ny­mi ru­cha­mi po­zbyć się go z na­czy­nia, pil­nu­jąc, żeby nie stra­cić cięż­kich dro­bi­nek, które po­win­ny osiąść na dnie. W prak­ty­ce oka­zu­je się, że cięż­kie dro­bin­ki nie są wcale takie cięż­kie - wy­star­czy jeden nie­uważ­ny ruch i można po­że­gnać się z ma­rze­nia­mi o zło­tych okru­chach. Płu­cze­my wpa­tru­jąc się w szlich - gro­ma­dzą­cy się na dnie miski ciem­ny kon­cen­trat cięż­kich mi­ne­ra­łów. Ten etap wy­ma­ga naj­więk­szej pre­cy­zji. - Cier­pli­wo­ści. Złoto za­wsze po­ka­zu­je się ostat­nie - in­stru­uje Drozd. Ostroż­nie na­bie­ra wody, wi­ru­jąc miską po­zby­wa się ko­lej­nych warstw osadu. Po chwi­li: - No jest. A nie chciał pan wie­rzyć.

Od­ry­wam się od płu­ka­nia. Fak­tycz­nie. Na ścian­ce miski coś błysz­czy. Tego ko­lo­ru nie da się po­my­lić z żad­nym innym. To złoto! Dro­bin­ka o wiel­ko­ści nie­speł­na mi­li­me­tra lą­du­je w wy­peł­nio­nej wodą fiol­ce. Nie­speł­na mi­nu­tę póź­niej po­ka­zu­je się drugi okruch. Drozd uśmie­cha się pod nosem.

W mojej misce nic nie błysz­czy, ale tak łatwo nie zre­zy­gnu­ję. Dwie ko­lej­ne ło­pa­ty pia­chu i miska w wodę. - Pra­wi­dło­wy od­ruch. Go­rącz­ka złota po­wo­du­je, że nawet po kilku go­dzi­nach płu­ka­nia nie bolą plecy - mówi Krzysz­tof Ję­drusz­ko­wicz, po­szu­ki­wacz złota od ośmiu lat.

Coś w tym jest. Skoro prze­ko­na­łem się, że złoto mam do­słow­nie pod no­ga­mi, to też chcę je zna­leźć. I znaj­du­ję. Po go­dzi­nie mam w swo­jej fiol­ce czte­ry złote dro­bin­ki. Nie ważą nawet pół grama, ale je­stem z sie­bie dumny jak dia­bli. Chcę płu­kać dalej, ale ko­pa­cze mówią stop. Do­brze znają te ob­ja­wy.

foto2- Bak­cy­la po­ły­ka się bły­ska­wicz­nie. Złoto za­wsze bu­dzi­ło po­żą­da­nie, a lu­dzie byli go­to­wi po­peł­niać dla niego naj­więk­sze zbrod­nie. My nie ma­rzy­my o bo­gac­twie, ale po­szu­ki­wa­nie krusz­cu do­star­cza nam mnó­stwo emo­cji. O sa­tys­fak­cji już nie mó­wiąc - mówi Ję­drusz­ko­wicz.

Ko­pa­cze prze­ko­nu­ją, że oko­li­ce Zło­to­ryi to "pol­skie Klon­di­ke" - dro­go­cen­ny kru­szec można zna­leźć bez więk­sze­go pro­ble­mu. Nie­sie je więk­szość stru­mie­ni wpły­wa­ją­cych do Ka­cza­wy i Bobru, a jeśli ktoś ma szczę­ście, dro­bin­ki może zna­leźć nawet w kre­to­wi­sku.

No do­brze, ale ile tego złota jest? Oce­nia się, że po­szu­ki­wa­cze zrze­sze­ni w Pol­skim Brac­twie Ko­pa­czy Złota prze­my­wa­jąc zło­to­no­śne pia­ski wy­do­by­wa­ją ok. 0,5 kg cen­ne­go krusz­cu rocz­nie.

W po­rów­na­niu z tym, co dzia­ło się w Zło­to­ryi kil­ka­set lat temu, to nie­wie­le. W XII wieku nad Ka­cza­wą wy­bu­chła praw­dzi­wa go­rącz­ka złota, która trwa­ła - z róż­nym na­si­le­niem - przez ko­lej­ne stu­le­cia.

Sza­cu­je się, że spro­wa­dze­ni tu nie­miec­cy gór­ni­cy w okre­sie naj­więk­szej pro­spe­ri­ty wy­do­by­wa­li do 50 kg żół­te­go krusz­cu rocz­nie. W jaki spo­sób? Do­kład­nie prze­płu­ku­jąc zło­to­no­śne pia­ski od­sła­nia­ją­ce się na zbo­czu do­li­ny Ka­cza­wy lub szu­ka­jąc żył w ob­rę­bie twar­dych skał.

Pa­miąt­ką z tych cza­sów jest wy­ku­ta pod Górą św. Mi­ko­ła­ja ko­pal­nia złota "Au­re­lia". Nie wia­do­mo do­kład­nie, kiedy po­wsta­ła. Wia­do­mo, że naj­dłuż­szą, li­czą­cą ponad 100 me­trów dłu­go­ści sztol­nię, wy­ku­to około roku 1660. Inne chod­ni­ki wy­drą­żo­no naj­praw­do­po­dob­niej już w XX w. jako szy­bi­ki po­szu­ki­waw­cze.

Je­dy­na za­cho­wa­na do dziś zło­to­ryj­ska ko­pal­nia kryje jesz­cze wiele ta­jem­nic. Część po­ło­żo­nych ok. 30 me­trów pod zie­mią chod­ni­ków zo­sta­ła za­sy­pa­na przez wy­co­fu­ją­ce się z tych te­re­nów woj­ska nie­miec­kie.

W 1997 r. od­kry­to za­sy­pa­ny szyb i od imie­nia od­kryw­cy na­zwa­no go "Szy­bem Ka­ro­la". Ma 28 me­trów dłu­go­ści i licz­ne, nie­zba­da­ne jesz­cze, bocz­ne ko­ry­ta­rze. La­bi­rynt chod­ni­ków "Au­re­lii" roz­cią­ga się 30 me­trów pod po­wierzch­nią ziemi.

Można w nim zna­leźć złoto? Tego do­kład­nie nie wie nikt. Wy­obraź­nię po­szu­ki­wa­czy od dawna roz­pa­la wizja zło­to­no­śnej żyły w któ­rymś z za­sy­pa­nych przez Niem­ców ko­ry­ta­rzy. Póki co nikt na nią jesz­cze nie tra­fił.

Pewne jest na­to­miast, że z tony wy­do­by­te­go z "Au­re­lii" dia­ba­zu można uzy­skać za­le­d­wie 0,02 gramy złota. Uru­cho­mie­nie ko­pal­ni opła­ca się, gdy z tony można uzy­skać mi­ni­mum 5 gra­mów.

Dla­te­go wszy­scy, któ­rzy przez wieki chcie­li na wła­sną rękę wy­drzeć na­tu­rze jej naj­cen­niej­szy kru­szec, nie ryli głę­bo­ko pod zie­mią. Płu­ka­li rzecz­ne osady lub drą­ży­li nie­wiel­kie sztol­nie w zło­to­no­śnych żwi­rach.

Nie­któ­re ama­tor­skie wy­ro­bi­ska, przy­po­mi­na­ją­ce "bie­da­szy­by", za­cho­wa­ły się do dziś. Nie zdą­ży­ły runąć, bo były eks­plo­ato­wa­ne jesz­cze w la­tach 90.

W oko­li­cy Zło­to­ryi nikt o tym gło­śno nie mówi, ale wia­do­mo, że dzię­ki żół­te­mu krusz­co­wi nie­jed­na osoba zbiła małą for­tu­nę. W PRL złoto osią­ga­ło na czar­nym rynku za­wrot­ne ceny. Ko­pa­cze w głę­bo­kiej kon­spi­ra­cji szu­ka­li więc dro­go­cen­nych dro­bi­nek.

Wielu ry­zy­ko­wa­ło przy tym zdro­wie, a nawet życie. To ci, któ­rzy szli na skró­ty. Nie chcie­li go­dzi­na­mi wpa­try­wać się w szlich. Do za­gęsz­czo­ne­go osadu do­da­wa­li więc rtęć, która wią­za­ła się ze zło­tem. Potem, pod­czas od­pa­ro­wy­wa­nia rtęci, wdy­cha­li tok­sycz­ne opary.

Gdy za­czy­na­li czuć, że coś jest nie tak, naj­czę­ściej było już za późno: szko­dli­we dzia­ła­nie rtęci jest bar­dzo trwa­łe i po­wo­du­je w or­ga­ni­zmie praw­dzi­we spu­sto­sze­nie.

Rtęć ata­ku­je przede wszyst­kim ośrod­ko­wy układ ner­wo­wy. Ko­pa­cze nie mogli więc spać, mieli za­wro­ty głowy, stany de­pre­syj­ne, prze­sta­wa­li po­zna­wać zna­jo­mych. Poza tym trzę­sły im się ręce, psuł się wzrok i słuch, bo­la­ły ręce i nogi, wy­pa­da­ły zęby. Do dziś żyje za­le­d­wie kilka osób, które szu­ka­ły złota w PRL.

Dzie­lą się swoją wie­dzą i do­świad­cze­niem ze współ­cze­sny­mi ko­pa­cza­mi. - My nie szu­ka­my jed­nak złota, by nim han­dlo­wać. To nie jest nasze źró­dło utrzy­ma­nia - pod­kre­śla Drozd. A mo­gło­by być?

Do­świad­cze­ni po­szu­ki­wa­cze w ciągu kilku go­dzin pracy nie­mal za­wsze znaj­du­ją kilka gra­mów krusz­cu, a gram złota kosz­tu­je 120 zł. - Pew­nie da­ło­by się żyć z płu­ka­nia złota, ale to bar­dzo cięż­ka praca. Co in­ne­go jed­nak re­kre­acyj­nie płu­kać kilka razy w roku, a co in­ne­go zro­bić z tego spo­sób na życie - mówi Drozd.

Nie ukry­wa jed­nak, że każdy ko­pacz marzy o od­na­le­zie­niu sa­mo­rod­ka wiel­ko­ści pię­ści. To moż­li­we: kilka lat temu w Su­de­tach po cze­skiej stro­nie zna­le­zio­no sa­mo­ro­dek o wadze 1,7 kg.

Ro­dzi­me osią­gnię­cia są o wiele skrom­niej­sze. Naj­więk­sza zna­le­zio­na po woj­nie w Pol­sce brył­ka waży 4,47 grama. W 2001 r. nad Ka­cza­wą wy­płu­ka­ła ją Irena, żona Ro­ma­na Droz­da.

- Po­pro­si­ła, żeby na­peł­nić jej miskę. I od razu tra­fi­ła na taki okaz. Była też z nami ko­le­żan­ka żony. Gdy zo­ba­czy­ła sa­mo­ro­dek, od razu za­bra­ła się za płu­ka­nie. I też tra­fi­ła na brył­kę o wadze grama. Ko­pa­li­śmy wtedy do póź­nej nocy. Prze­sta­li­śmy do­pie­ro wtedy, gdy zła­ma­ło się nam sty­li­sko ło­pa­ty - wspo­mi­na Drozd.

- Żonie udało się zna­leźć sporą brył­kę, choć nie jest wy­klu­czo­ne, że ktoś kie­dyś zna­lazł więk­szą, ale się do tego nie przy­znał. W cza­sach PRL nikt nie chwa­lił się zna­le­zi­ska­mi.

W czerw­cu 2008 roku śro­do­wi­skiem po­szu­ki­wa­czy złota nad Ka­cza­wą wstrzą­snę­ła wia­do­mość o zna­le­zie­niu du­żych sa­mo­rod­ków o wadze: 57, 11,5 i 4 gram. Na­tknę­li się na nie po­szu­ki­wa­cze mi­li­ta­riów pe­ne­tru­ją­cy z wy­kry­wa­cza­mi me­ta­lu żwiry nad do­li­ną Ka­cza­wy.

Ko­pa­cze z Brac­twa twier­dzą jed­nak, że te brył­ki nie po­cho­dzą z oko­lic Zło­to­ryi. - Oglą­da­łem je. Róż­nią się od ro­dzi­me­go krusz­cu na pierw­szy rzut oka. Są o wiele ciem­niej­sze - tłu­ma­czy Drozd.

Skąd więc wzię­ły się w do­li­nie Ka­cza­wy? Być może są zgubą jed­ne­go z fran­cu­skich żoł­nie­rzy. Wy­co­fu­ją­ce się po prze­gra­nej kam­pa­nii ro­syj­skiej woj­ska Na­po­le­ona sto­czy­ły jedną z bitew wła­śnie nad Ka­cza­wą.

26 sierp­nia 1813 r. armia fran­cu­ska do­wo­dzo­na przez mar­szał­ka Étien­ne’a Mac­do­nal­da zo­sta­ła roz­bi­ta przez woj­ska pru­sko-ro­syj­skie pod wodzą Ge­bhar­da von Blüchera. W bi­tew­nym za­mę­cie każdy z żoł­nie­rzy my­ślał naj­pierw o ra­to­wa­niu życia, a do­pie­ro potem za­przą­tał sobie głowę przy­wie­zio­ny­mi praw­do­po­dob­nie z Rosji sa­mo­rod­ka­mi.

- To tylko hi­po­te­za, ale wy­da­je nam się, że tak wła­śnie mogło być. My nie uży­wa­my wy­kry­wa­czy me­ta­li. Sta­wia­my na tra­dy­cyj­ne me­to­dy, które nie zmie­ni­ły się prak­tycz­nie od kil­ku­set lat. Dzię­ki temu szczę­ścia w po­szu­ki­wa­niu złota może pró­bo­wać do­słow­nie każdy, kto ma tro­chę wol­ne­go czasu i chce prze­żyć przy­go­dę - mówi Drozd.

Brac­two Ko­pa­czy Złota nie strze­że za­zdro­śnie swo­ich ta­jem­nic. - Wy­star­czy do nas przyjść. Każdy do­sta­nie miskę i in­struk­cję, jak się nią po­słu­gi­wać. Po­wie­my, gdzie można szu­kać dro­go­cen­ne­go krusz­cu. Resz­ta za­le­ży już tylko od wy­czu­cia i szczę­ścia po­szu­ki­wa­cza - pod­kre­śla Ję­drusz­ko­wicz.

Naj­wię­cej okru­chów złota gro­ma­dzi się w miej­scach, gdzie rzeka me­an­dru­je, a jed­no­cze­śnie na dnie nie ma zbyt wiele nie­sio­ne­go przez nurt ru­mo­szu. - Złoto leży na dnie i czeka, aż go pod­nie­sie­my. Świa­do­mość, że zna­le­zio­nych bry­łek nie do­ty­kał nikt przede mną, jest fa­scy­nu­ją­ca - prze­ko­nu­je Drozd.

Co jest po­trzeb­ne, by roz­po­cząć ka­rie­rę po­szu­ki­wa­cza złota? Na po­czą­tek wy­star­czy zapał, wo­de­ry i miska do płu­ka­nia. Przy­da się też ka­pe­lusz i chro­nią­ca przed uką­sze­nia­mi owa­dów fla­ne­lo­wa ko­szu­la.

Na­to­miast je­że­li ktoś po­łknie bak­cy­la i za­cznie śnić o zło­tych sa­mo­rod­kach, po­wi­nien za­in­we­sto­wać w płucz­nię, którą wsta­wia się w nurt rzeki. Na jej prze­gro­dach osa­dza­ją się cięż­sze dro­bi­ny, które potem prze­płu­ku­je się w misce.

Ko­pa­cze pod­kre­śla­ją, że tech­no­lo­gia jest bar­dzo pro­sta i dla­te­go złota szu­kać mogą nawet dzie­ci. - I co naj­waż­niej­sze - nigdy nie wia­do­mo, czy tym razem nie na­tra­fi­my na pięk­ny okaz. Za każ­dym razem, gdy za­czy­nam płu­kać, czuję ten sam dresz­czyk - mówi Drozd.

Do­da­je, że duże sa­mo­rod­ki z do­li­ny Ka­cza­wy wciąż cze­ka­ją na swo­ich od­kryw­ców. Bo w to, że ktoś kie­dyś znaj­dzie w oko­li­cy Zło­to­ryi brył­kę o wiel­ko­ści pię­ści, nie wątpi żaden z kil­ku­dzie­się­ciu zrze­szo­nych w Brac­twie po­szu­ki­wa­czy. I być może zrobi to ktoś, kto weź­mie miskę do ręki po raz pierw­szy w życiu.

 

 

Źródło: Onet-Podróże 15 lipiec  2009 rok

http://podroze.onet.pl/zloto-na-wyciagniecie-reki/r5ksp